Transkrypcja wywiadu dla TurDeTur Weszło.fm

Czas czytania: około 26 minut

Transkrypcja wywiadu dla TurDeTur Weszło.fm

WYWIAD IGORA BŁACHUTA Z REMKIEM SIUDZIŃSKIM, WSPÓŁORGANIZATOREM RACE AROUND POLAND

WESZLO.FM – TURDETUR

[transkrypcja]

IGOR BŁACHUT: Remek Siudziński teraz jest naszym gościem. Remek, dobry wieczór, jako że nagrywamy to wieczorem. Rozumiem, że obowiązki domowe w postaci odrobienia lekcji już za Tobą?

REMEK SIUDZIŃSKI: Dobry wieczór. Witam serdecznie. Tak, no, teraz takie czasy, że wszystko dzieje się w domu. Wszystko dzieje się on-line. Pomoc młodzieży w edukacji wieczorami trwa. Ale już jestem po…

IB: No dobrze, mam nadzieję że poradziłeś sobie jeszcze lepiej, niż panie w programie edukacyjnym, który ostatnio zyskuje w zastraszającym tempie ogromną popularność. Chociaż nie wiem czy są zadowolone z tego rodzaju popularności 😉. No dobrze, ale to na marginesie. Remek, powiedz mi…, jestem szalenie ciekaw.., jak się czujesz siedząc w domu?

RS: No, słuchaj… sytuacja jest dynamiczna. Co kilka dni pojawiają się nowe zaostrzenia przepisów. Faktycznie teraz jest taki moment, że już prawie wyłącznie siedzę w domu, poza wyjściem na spacer. Jeszcze niedawno jeździłem solo na zewnątrz, bo było to zgodne z prawem i fair. Nikogo nie zarażę jeżdżąc solo. Nie w grupie ani w parze. Chociaż niepokoiło mnie, kiedy widziałem, że na trening jedzie dwóch kolegów, którzy na co dzień mieszkają w innych mieszkaniach. Ja bym się na taki ruch nie zdecydował. Generalnie, cóż, trzeba się podporządkować przepisom, jakie są wprowadzane. Jest trochę jak na wojnie. Musimy być zdyscyplinowani, aby jak najszybciej móc wrócić do normalności. Staram się nie myśleć o tym za dużo, tylko, w tych warunkach jakie są organizować sobie życie i trenowanie. Zatem na dzień dzisiejszy pozostaje trenażer.

IB: No tak, ale tym którzy nie do końca ogarniają tematykę,  powiem, że w Twoim wypadku wyjście na trening to nie jest wyjście na 40 minut pokręcenia po okolicy, tylko zdecydowanie dłuższy czas. Trening, który idzie w godziny, grube. Codziennie, no więc jak Twój organizm reaguje na takie przestawienie, bo to jest moim zdaniem największy kłopot, chyba, dla człowieka, który spędza pół życia na powietrzu.

RS: Akurat teraz tak nie jest, że po kilka godzin dziennie trenuję. Odkąd nawiązałem współpracę z nowym trenerem, to treningi są bardziej intensywne, ale krótsze. Stara szkoła mówiła o tym, żeby zimą jeździć długie, mniej intensywne treningi i budować bazę. Nowa myśl trenerska mówi co innego. Szczególnie w odniesieniu do amatorów, którzy oprócz treningów związanych z pasją mają życie zawodowe i rodzinne. Też nie jest tak, że amatorzy zawsze mogą sobie pozwolić na wyjazd do ciepłych krajów, żeby kręcić długie dystanse. Jest to w tej chwili trochę odwrócone. W ciągu zimy robi się bardziej intensywne treningi, ale krótsze. To akurat sprzyja tej sytuacji, jaka jest. Z drugiej strony ja już miałem takie doświadczenia, że siedziałem czterdzieści godzin na trenażerze z dwugodzinną przerwą na sen. Ale nie da się tego robić co tydzień. Czyli siedzenie w domu jest pewnym ograniczeniem. Teraz sytuacja jest o tyle fajna, że jest Zwift i treningi na trenażerze nie są takie monotonne. Kilka lat temu kolarze często mówili, że godzina na trenażerze, że to góra a potem przychodzi straszna nuda. Teraz jest coraz więcej ludzi, którzy nawet na sto kilometrów „się ustawiają” na Zwifcie albo jeżdżą samotnie i biją swoje rekordy. Teraz widać, że dla kolarstwa zarówno amatorskiego jak i zawodowego sytuacja jest trudna, więc Zwift ma swoje 5 minut a może nawet 5 miesięcy.

IB: Z tego co mówisz, za całe zamieszanie odpowiada lobby producentów trenażerów 😉 Główny beneficjent tego wszystkiego.

RS: Ostatnio dwie osoby do mnie dzwoniły, pytając, skąd załatwić trenażer, bo skończyły się zapasy magazynowe w dużych sklepach albo duże sklepy są zamknięte. Nie wiem, jak w mniejszych sklepach rowerowych, ale faktem jest, że są problemy z dostępnością. Są też problemy z serwerami Zwifta, który musiał obniżyć jakość grafiki. Na pewno jest ciekawie… albo nieciekawie, zależy jak na to spojrzeć.

IB: Ciekawie - jak w chińskim przysłowiu o ciekawych czasach, w których winszuje się komuś, żeby żył, jak się go nie za bardzo lubi. Nie wątpliwie jakieś ciekawe czasy mamy i też coś z Chinami jest tu wspólnego. No dobrze, ale mówisz, że są to treningi krótkie, ale bardziej intensywne. To jest godzina, dwie, takiego treningu?

RS: Tak, właśnie między godziną a dwiema godzinami. Do tej pory miałem jeszcze w planie weekendowe treningi kilkugodzinne na zewnątrz. W tej chwili to stoi pod znakiem zapytania. W mojej sytuacji, kiedy nie jestem zawodowcem, aktualna wykładnia prawna (mam kolegę prawnika, z którym organizujemy Race Around Poland) nie pozwala na jazdę na szosie. Mateusz właśnie opublikował artykuł na stronie wyścigu, jak sprawa wygląda od 1 do 11 kwietnia. Co można, a co nie można, po analizach prawnych. Krótko mówiąc, kolarz amator ma siedzieć w domu póki co. Na to wygląda.

IB: Jeśli ma trenażer, jeśli ma Zwifta, to jest szczęściarzem. Jeśli nie, to tutaj się pojawia problem co z sobą zrobić, żeby nie eksplodować od bezruchu.

RS: No właśnie, poruszasz ciekawą sprawę. Jedna rzecz to są treningi, które służą albo utrzymaniu swojej kondycji fizycznej albo jej poprawie. W tej chwili nasza władza zakazała tego. Natomiast zachęcałbym, żeby jednak od czasu do czasu wyjść z domu w celach zdrowotnych.  Nie tylko dla zdrowia fizycznego, ale też dla głowy. Ja na przykład praktykuję wieczorne spacery. Robię wieczorem dwa kilometry, kiedy już nikogo nie ma na ulicy. Wychodzę i spaceruję - dla zdrowia, zaczerpnięcia powietrza, przewietrzenia głowy, odpoczynku mentalnego.

IB: Też zachęcam, bo myślę, że bez tego byłoby dosyć ciężko. Jedna rzecz to jest właśnie, jak wytrzymać w domu, ale z drugiej strony, to o czym mówiliśmy wcześniej. Kolarze, czy amatorzy są niepocieszeni, bo nie mogą trenować. Ale na dobrą sprawę rzecz wygląda tak, że nie za bardzo jest do czego trenować. W najbliższym czasie wszystkie imprezy są odwołane, w najlepszym wypadku przeniesione z nadzieją, że, powiedzmy, w lipcu, w sierpniu cokolwiek się odbędzie. Ale to są nadzieje płonne. Na razie.

RS: To prawda. Jest problem z motywacją, bo co z tego, że mamy w planie rozpisane przez trenera specyficzne treningi. Ja też swoim podopiecznym rozpisuję treningi. Zaczyna się od tego, że planujemy cały rok. Tam jest kilka wyścigów „A”. One są na stałe umieszczone w kalendarzu. Do tych wyścigów układa się kolejne fazy, mezocykle, mikrocykle. W ten sposób na każdy trening wychodzi się z myślą o wyścigu, który jest w konkretnym terminie. Ja mam swój główny wyścig w tym roku na początku września, więc może nie jest tak źle. Ale miałem zaplanowany wyścig pod koniec kwietnia. On już jest przełożony. Miałem zaplanowany wyścig w maju. On też jest przełożony. Teraz myślę o wyścigu na początku czerwca, ale, tak jak mówisz, może być z tym ciężko. Zobaczymy… Chociaż w tej całej niewiadomej i w tych nastrojach pesymistycznych jakich jesteśmy, trzeba też spojrzeć trochę optymistycznie. Z punktu widzenia człowieka, czy kolarza-amatora, na czymś trzeba budować swoje zdrowe myślenie, żeby nie popaść w totalny pesymizm. Są kraje na świecie, gdzie epidemia się cofa. Są takie, gdzie się ustabilizowało. W Włoszech liczba zachorowań jest duża, aczkolwiek stabilna, jeśli można tak powiedzieć. Mam nadzieję, że w Polsce nie dojdziemy do takich liczb jak we Włoszech ale że u nas epidemia też zacznie odpuszczać. Tak przynajmniej przewiduję, ale może być różnie.

IB: W waszych (mówię o ultrasach rowerowych) kalendarzach parę ważnych imprez wypadło na pewno w tym sezonie. Myślisz, że jest szansa, że ad-hoc będą organizowane jakieś imprezy, żeby wypełnić miejsce w drugiej połowie tego sezonu?

RS: Nie wydaje mi się. Dlatego, że druga połowa roku jest już mocno pozajmowana, bo część wyścigów z pierwszej połowy roku została odwołana. Czyli w tym roku się nie odbędą, ale odbędą się w przyszłym.  Z kolei część wyścigów jest przeniesiona na jesień i już ma konkretne terminy. Ktoś przeniósł na lipiec, ktoś przeniósł na wrzesień. Tworzenie nowych wyścigów ultra jesienią tego roku nie ma specjalnie sensu, bo i tak będzie gęsto w kalendarzu. Tym bardziej, że trzeba sobie też zdawać sprawę, że kalendarz nie może być za gęsty, bo zawodnik nie może pojechać kilku imprez ultra pod rząd. On musi między jedną imprezą a drugą przez cztery tygodnie się regenerować.

IB: Uprzedzasz moje kolejne pytanie. Jest taka obawa, że ci mniej doświadczeni zawodnicy będą wyposzczeni w połowie roku, bez startów i (w dużej części sezonu) bez treningów na zewnątrz. W momencie, gdy zostaną „spuszczeni ze smyczy”, nie będą w stanie się ograniczyć pod względem liczby startów. Że będą chcieli jeszcze raz i jeszcze raz… Tak im będzie brakowało tego ścigania, tej rywalizacji.

RS: Może tak być w niektórych przypadkach. Aczkolwiek, jeśli mówimy o amatorach ultra, to trzeba sobie zdawać sprawę, że aby jechać na taki wyścig, to trzeba sobie zarezerwować czas. Załatwić urlop, itd. Wiec może to nie być proste ze względów pozasportowych. To nie będzie tak, że taki człowiek jesienią weźmie trzy urlopy, żeby się pościgać w ultra. Myślę, że mniej tych wyścigów będzie jeżdżonych. W przypadku zawodów ultra (bardziej niż w przypadku krótszych imprez) jest pewna granica w kalendarzu, po której ciężko takie zawody rozgrywać. Im dalej w jesień, im bliżej zimy, tym mniej zachęcające są temperatury. Jeśli chodzi o polskie wyścigi ultra, to sezon kończy się w połowie września. Teraz przewiduję, że może jeszcze coś na drugą połowę września się przesunie. Chociaż są zawodnicy, którzy zimą też potrafią jeździć ultra.

IB: Jeżdżą, przecież jest w Finlandii „Ruska”, już nie pamiętam kiedy, ale w każdym razie w śniegu się zdarza.

RS: Tak, tak, ale lista startowa takich zawodów będzie pewnie podlegać ograniczeniom w porównaniu do imprez letnich.

IB: No dobrze, to skoro już mamy zaczepiony temat tego, co będzie się działo w tym sezonie i w przyszłym, to powiedz dwa słowa o tej imprezie, w której będziesz stał poniekąd po drugiej stronie. Czyli jako organizator.

RS: Tak. To jest w miarę świeży projekt. W konkretach, bo po głowie chodził mi od kilku lat. Zorganizować imprezę na wzór Race Across America czy Race Around Austria. Sprowadzić do Polski zawodników z zagranicy, którzy się ścigają głownie w wyścigach ze wsparciem, czy w sztafetach. Pokazać im nasz piękny kraj. Pokazać, że można u nas poprowadzić trasę po dobrych asfaltach, że po drodze są całodobowe stacje benzynowe. Po drodze są punkty, na których można się zaopatrzyć i zatankować paliwo oraz izotonik. Z kolegą wpadliśmy na pomysł, żeby zorganizować Race Around Poland. Podobnie jak Race Around Austria. Wyścig dokoła Polski, bo na tej trasie można ustalić największy kilometraż. Kilka dni temu, dokładnie w poniedziałek, wystartowaliśmy z tym projektem. Ruszyły zapisy. I mamy wyścig, który łączy dwa światy. Dwie koncepcje. Jedna, wzorowana na Race Across America, wyścigu, który odbywa się od 1982 roku. Jest to impreza dla zawodników solo i sztafet ze wsparciem. Z drugiej strony chcieliśmy dołączyć do tego świat ścigania ultra w formacie bez suportu, który teraz rozwija się bardzo dynamicznie. Jest sporo ciekawych imprez tego typu na świecie  - TransAmBikeRace czy Transcontinental. Także u nas takich wyścigów bez wsparcia na dystansie co najmniej 500km jest kilkanaście. W Race Around Poland można startować zarówno w kategorii ze wsparciem jak i bez wsparcia. Mamy jeszcze innowację. Nie ma na świecie takiej formuły. Chodzi o uwzględnienie, że startując nie wiesz właściwie, jaki przejedziesz dystans. My Ci pomożemy, żebyś ustanowił swoje maksimum w tym obszarze. Może przejedziesz całe 3600 km dokoła Polski a może przejedziesz 300, 600, czy 900 i na którymś punkcie kontrolnym powiesz: „Dość, w tym roku wystarczy. Wracam za rok i pojadę 300 kilometrów dalej”. W tej formule mamy też samochód wsparcia organizatora, który takich zawodników będzie wspierał, kiedy oni resztkami sił osiągną swoją metę. Wtedy będą oni mogli skorzystać z picia, jedzenia, ze wsparcia, z pomocy w dostaniu się na transport do domu, czy zorganizowaniu sobie noclegu czy prysznica. Ja – tak jak mówisz – będę tym razem po tej drugiej stronie. Będę w tym wozie technicznym wspierał zawodników, którzy walczą z limitem czasu.

IB: Słuchaj… a to jest koncepcja taka, która zakłada, że trasa jest wyznaczona?

RS: Tak, trasa jest wyznaczona. Można wejść na stronę racearoundpoland.pl i w menu „Trasa” zobaczyć, jak to dokładnie wygląda. Oczywiście trasa nie jest ostateczna. Wyścig odbędzie się w lipcu 2021. Jeszcze wiele może się zmienić, jeśli chodzi o warunki drogowe. Mogą być jakieś roboty drogowe. Na krótko przed samym wyścigiem będziemy robić objazd całej trasy. Chcemy wyeliminować wszelkie niedogodności i zrobić to najlepiej jak się da. Chcemy, aby było jak najmniej problemów z nawigacją i aby asfalty były jak najlepsze. Już teraz dostajemy dużo wiadomości od ludzi, którzy mieszkają przy trasie. Oni nam podpowiadają, że np. „Tym mostem się nie da przejechać, bo jest zakaz, może lepiej poprowadzić to inaczej…” Zanim objedziemy trasę finalnie, dobrze, że mamy taką pomoc od zainteresowanych osób.

IB: Jeszcze mam pytanie dotyczące samej formuły. Może być tak, że ktoś nie będzie dawał rady. Jednak będzie chciał jechać dalej, mimo, że przysypia i go rzuca na rowerze od prawej do lewej. A to będzie niebezpieczne. Czy są limity na punktach? Czy jest jakaś inna procedura dotycząca ewentualnego wycofania się zawodnika bądź wycofania zawodnika przez organizatora.

RS: Tak. Poruszyłeś dwie ważne kwestie. Jedna dotyczy tego, jak będzie wyglądać klasyfikacja. Jak wyglądają limity? Punkty kontrolne są średnio co 300 kilometrów. Wyznaczone w miastach. Głównie to będą hotele, w których będzie można się zatrzymać i mieć schronienie. W każdym z tych punktów będzie limit czasu, który jest określony formułą „300 kilometrów na dobę”. Na pierwszy punkt kontrolny trzeba się dostać w ciągu 24 godzin, na kolejny – w ciągu 48, na jeszcze kolejny – w ciągu 72. Oczywiście na początku będzie to łatwiejsze, bo start i meta jest w Warszawie, więc na początku jedziemy po trasie w miarę płaskiej. Jest mało przewyższeń. Ciekawie będzie w górach. Na Podhalu czy w Tatrach trasa jest wyznaczona tak, żeby tych przewyższeń było jak najwięcej. Trochę odbiegamy od granicy. Po to, aby pokazać zawodnikom, szczególnie z zagranicy, że mamy ciekawe podjazdy i piękne widoki na Tatry. Tutaj inspirowałem się Tour de Pologne, które odkrywa wiele nowych szos i podjazdów. Chcemy przenieść kolarzy-amatorów w świat zawodowstwa. Żeby mogli poczuć szybsze bicie serca, kiedy podjeżdżają pod Gliczarów i widzą napisy białą farbą na asfalcie. To jest pierwsza rzecz. Punkty kontrolne i limity czasu, które w przybliżeniu są równe 300 kilometrów na dobę. Druga rzecz to bezpieczeństwo. To jest bardzo ważne. To mamy w regulaminie i w naszych zasadach. Jeśli zachowanie zawodnika wskazuje na to, że jest zmęczony, że może zagrażać swojemu bezpieczeństwu, możemy mu pomóc z samochodu wsparcia. Jednak, jeśli zobaczymy, że dalsza jazda jest związana ze zbyt dużym ryzykiem, wtedy takiego zawodnika będziemy musieli zdjąć z trasy. Mamy też dużo przepisów dotyczących samego bezpieczeństwa. To jest impreza ze wsparciem, gdzie na trasie poza kolarzami są ich samochody. One biorą udział w ruchu drogowym. To jest pewna nowość na polskim rynku ultra. Dlatego mamy ściśle zdefiniowane przepisy dotyczące suportowania kolarzy. W tym kary za nieprzestrzeganie przepisów ruchu drogowego i za blokowanie ruchu. Można sobie wyobrazić kolarza w formule supported. Za nim jedzie bus, gdzieś tam jedzie także camper. Ekipa musi dbać o to, żeby nie blokować ruchu drogowego. Cała impreza odbywa się w otwartym ruchu drogowym.

IB: Jeśli chodzi o kolarzy supportowanych, to nie zależnie od tego, co mówiłeś przed chwilą, członkowie teamu muszą stosować się do przepisów i zerkać do regulaminu, żeby nie narozrabiać. To jest dla mnie dosyć czytelne. Natomiast zastanawia mnie, w jaki sposób logistycznie chcielibyście poradzić sobie właśnie z takimi przypadkami krańcowego zmęczenia, głównie psychicznego, bo fizyczne, po dwóch-trzech dobach utrzymuje się na stałym poziomie. W tym momencie bardziej siła woli i wytrenowanie umysłu, chyba zaczyna grać rolę. Co robić z takimi zawodnikami, którzy nie jadą wcale z tyłu tej kolumny? Oni nie będą blisko waszego samochodu, który będzie jechał za ostatnim zawodnikiem. Oni będą np. 400 kilometrów z przodu i znienacka przyjdzie kryzys taki, że chłopaków zacznie zamiatać od prawa do lewa. Co wtedy? Jak taki przypadek chcielibyście ogarnąć, poradzić sobie z tego rodzaju problemem?

RS: Przede wszystkim mamy punkty kontrolne co 300 kilometrów.  Na punktach mamy nasza obsadę, która może ocenić, jak wygląda zawodnik i mu na przykład podpowiedzieć, że powinien się przespać, a nie wyjeżdżać od razu w dalszą trasę. To jest jedna rzecz. Z drugiej strony, wzorem Race Around Austria czy Race Across America, będziemy mieć tajne samochody, które będą kursować po trasie i śledzić zawodników. Na przykład w Race Around Austria po trasie jeżdżą nie sędziowie, ale obserwatorzy. W autach neutralnych, nieoznakowanych. Oni rejestrują różne zdarzenia…

IB: Czyli jak Policja po cywilu?

RS: Można tak powiedzieć. Natomiast my to traktujemy jako dbanie o bezpieczeństwo uczestników.

IB: Rozumiem, że każdy z uczestników solo czy sztafety wyposażony będzie w nadajnik, który na bieżąco będzie przekazywał informacje, gdzie on jest i w jakim tempie się porusza?

RS: Tak. Dokładnie. Wyścig będzie monitorowany. Po pierwsze ze względów bezpieczeństwa, żebyśmy wiedzieli, gdzie kto jest w danym momencie. Żebyśmy, siedząc w samochodzie wsparcia organizatora, wiedzieli, że zaraz będziemy mieli zawodnika, którego musimy podjąć albo wspomóc. Z drugiej strony, żeby rodzina go widziała. Na takich wyścigach, to jest duże wsparcie. Przyjaciele, kibice, członkowie rodziny ciągle obserwują. Kiedy ktoś zgubi drogę, obserwujący dzwonią do niego, żeby wrócił na trasę. Jeśli ktoś na dłużej zatrzyma się w jednym punkcie, to wtedy „cały świat” zastanawia się, co się stało i czy wszystko jest w porządku. Taki monitoring będzie. To jest nieodzowne. Także z punktu widzenia atrakcyjności imprezy. Wiadomo, że to nie jest zwykły wyścig kolarski, gdzie jest przeprowadzana transmisja telewizyjna i wszystko widać jak na dłoni z helikopterów i motocykli. Tutaj największą atrakcją jest śledzenie „kropek” na mapie. To się nazywa po angielsku „dotwatching”. Na całym świecie są fani śledzenia dzień i noc, które kropki jak się przesuwają. Jak wygląda sytuacja? Ludzie komentują to w Internecie. Wrzucają statystyki. Kto ile spał? Kto ile czasu jechał? Z jaką prędkością? Kto ma jaką strategię? Jest cała zabawa w śledzeniu tego. To była pierwsza rzecz, którą zaczęliśmy się zajmować. Mamy już dograną kwestię, jeśli chodzi o monitoring. Mamy firmę, która to będzie realizować.

IB: Ciekawe, czy zupełnie przypadkiem jest to moja znajoma firma, ale jeszcze to sprawdzę 😉 Gdybyś mógł jeszcze przypomnieć…. Bo zakładam, że nie każdy zdążył podczas naszej rozmowy wejść na stronę Race Across…

RS: Around, Around!

IB: Przepraszam.. Race Around Poland. RaceAroundPoland.pl Nie każdy jeszcze zdążył obejrzeć sobie wszystko na tej stronie. Czy mógłbyś podać charakterystyczne punkty na trasie? Mówiłeś, że początek – Warszawa, koniec -Warszawa. To mniej więcej się orientujemy, gdzie jest 😉 Ale, jak dalej z tej Warszawy?

RS: Start honorowy to jeszcze jest kwestia otwarta, ale start ostry odbędzie się na, dobrze nam znanych, Gassach. Dalej lecimy na południe przez Górę Kalwarię…

IB: Dla słuchaczy spoza rejonu warszawsko-mazowieckiego: Gassy – najbardziej kultowa miejscówka dla okolicznych szosowców.

RS: Tak. Myślę, że to jest bardzo dobre miejsce startu. Trochę mi to przypomina start do Race Across America, gdzie na początku trasa prowadzi wręcz ścieżką rowerową. Samochody suportu tam jeszcze nie jadą za kolarzami. Nie ma takiej potrzeby. One dołączają później. Jedzie się spokojną wąską szosą. Bez dużego ruchu. Podobnie jest u nas. To jest super miejsce. Później w Górze Kalwarii przekraczamy Wisłę. Jedziemy na Parczew i w Hrubieszowie jest pierwszy punkt kontrolny. Około 300 kilometrów od startu. Na granicy ukraińskiej.

IB: I zaczynają się pagórki, bo to Roztocze.

RS: Tu są już małe pagórki. Dalej Przemyśl. Potem podjazd na Arłamów. To jest pierwsza góra. Następnie Bieszczady. Ustrzyki Górne. Tu też będzie pięknie. Przejazd Obwodnicą Bieszczadzką. Dalej jedziemy w Beskid Niski, w ogóle w Beskidy… No i Tatry. Podjazd Harnaś, okolice Białki Tatrzańskiej. Tam będzie fajna miejscówka i punkt kontrolny. Oczywiście Gliczarów. Potem na zachód. Wisła, Istebna, trójstyk granic. Zameczek Prezydencki…

IB: Krowiarki po drodze będą?

RS: Krowiarki będą koniecznie. Dalej na zachód. Kotlina Kłodzka.

IB: Jeszcze po drodze… Na trójstyku to u Adama Probosza przez podwórko przejedziecie 😉

RS: Haha… Czemu nie? Mamy tam w pobliżu dobrą, sprawdzoną miejscówkę. Agroturystyka w Istebnej. Ale pewnie Adama odwiedzimy 😉 Mam nadzieję, że Adam nas tam będzie być może wspierał na punkcie.

IB: Zdradzę Ci plany. Tak, jak dziecku wystarczy lizakiem pomachać przed nosem, tak nam też niedużo trzeba. Zaczęliśmy kombinować, czy w rywalizacji sztafet się nie pojawić na starcie.

RS: To jest dobra koncepcja. Zachęcam. Tym bardziej, że te sztafety 2- czy 4-osobowe to jest wspaniała sprawa. W Austrii czy w USA, właśnie w sztafetach czuje się ten „team spirit”. W busie siedzi jeden lub trzech zmienników. Jeden kolarz jedzie na rowerze. Oni go dopingują. Wszystko jest w ruchu. Cały czas coś się dzieje. W RAAM swego czasu wystartowała ekipa sponsorowana przez duży bank. To była sztafeta 8-osobowa. Chcieli pokonać rekord trasy. Wyścig ma ponad 30-letnią tradycję, więc taki rekord to prestiż. Przygotowali się profesjonalnie. Zgadnij, jak często robili zmiany? 8 osób. Trasa 4800 kilometrów.

IB: Tak na logikę… co 100 kilometrów powinni się zmieniać, ale pewnie było inaczej.

RS: Co 20 minut! Jechali w beztlenie.

IB: W opór szli…

RS: Jechali pod FTP. Mieli dobrze zorganizowaną ekipę obsługi. Zmiany odbywały się płynnie. Każdy miał 20 minut jazdy a potem 7 razy 20 minut odpoczynku. Mógł się nawet w tej przerwie zdrzemnąć. To jest naprawdę fenomenalne. Tam się dzieje. Można poczuć taką wspólnotę. W przypadku, gdy zawodnik jedzie solo, nawet wspierany przez ekipę, to przeżywa pewne emocje. Ekipa też ma emocje. Ale to są zupełnie inne przeżycia. Jak po dwóch stronach muru. Inaczej, gdy przeżywasz to z kolegami ze sztafety. Co ciekawe, nie musicie być tak samo wytrenowani. Ci lepsi mogą mieć dłuższe zmiany, a pozostali – krótsze. To wszystko bardzo fajnie działa. Sam widziałem w RAA chłopaka, który na zmianie leciał pod górę zaledwie kilkaset metrów i następowała zmiana. Tam czekali na niego i następny, następny, następny… To też jest oferta dla firm. Firma może wystawić ekipę i w ten sposób motywować ludzi do współpracy ze sobą. Relacje w zespole biznesowym nie musza tworzyć się przy biurku, ale też podczas zespołowej rywalizacji.

IB: No to wszystkim firmom, które mówią dużo o pracy zespołowej, poddajemy to pod rozwagę. To jest fantastyczna sposobność. Przy czym trenować można zacząć już teraz. Trenażery głównie. Ale miejmy nadzieję, że druga połowa roku będzie już taki momentem, kiedy będzie można wyjść na szosę i się tam przymierzyć… Czekaj! Przejechaliśmy przez Beskidy…

RS: Jesteśmy w tej chwili w Kotlinie Kłodzkiej. Dalej mamy Szklarską Porębę, czyli Karkonosze, potem Świeradów Zdrój. Lecimy wzdłuż granicy z Niemcami, wzdłuż Odry. Ostatnio zorientowałem się, że kiedy będziemy przejeżdżać przez Kostrzyn nad Odrą, to w tym samym momencie będzie się tam odbywał Pol’and’Rock Festival. Ciekawy zbieg okoliczności… Zrobi nam się impreza sportowo-muzyczna. Potem przelatujemy szybciutko przez Szczecin, Międzyzdroje, wzdłuż bałtyckiego wybrzeża. Dalej Kołobrzeg, Trójmiasto. Tam postaramy się tak wyznaczyć trasę, żeby z jednej strony była atrakcyjna widokowo, krajoznawczo, ale z drugiej strony, żeby była w miarę bezbolesna do przejechania.

IB: A z trzeciej pewnie, żeby pokazać wszystkim, że tam też są pagórki do jeżdżenia?  

RS: Tak, dokładnie. Z tymi pagórkami to jest tak, że w sumie na wyścigu mamy 33 000 metrów przewyższenia. Pełny dystans to 3600 kilometrów. Dla porównania w Race Around Austria jest 2200 kilometrów, czyli 2/3 naszej trasy, a przewyższeń jest 28 000 metrów. Czyli można powiedzieć, że mimo, iż Austria jest krajem dużo bardziej górzystym od Polski, to u nas będzie więcej przewyższeń, a przewyższeń na kilometr nie będzie wcale dużo mniej. W porównaniu z race Across America nasza trasa będzie bardziej górzysta.

IB: To wychodzi średnio około 1%? Prawda?

RS: Tak, zgadza się.

IB: No to jest co jechać, biorąc pod uwagę, że jest też kawał płaskiego.

RS: Później jeszcze na Mazurach, w okolicach Węgorzewa, też są pagórki. Następnie kierujemy się na południe, zawiniemy za Białymstokiem i powoli będziemy zmierzać do Warszawy. 3600 kilometrów. Pętla zamknięta!

IB: No i pięknie! Remek, trzymamy mocno kciuki za to, żeby impreza wypaliła i to z wielkim hukiem. Trzymam mocno kciuki za Ciebie i wszystkich ultrasów, którzy zamknięci w czterech ścianach jakoś muszą sobie z tym poradzić. Miejmy nadzieję, że poradzimy sobie wszyscy i to wkrótce. No i mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja spotkać się nie tylko przez telefon. Niebawem. I opowiesz nam o dalszym ciągu przygotowań, bo powiem szczerze, że zaczęła trochę ślinka cieknąć, jak zacząłeś opowiadać…

RS: Właśnie chcielibyśmy towarzyszyć, szczególnie tym poczatkującym ultrasom, w przygotowaniach do tego wyścigu. To jest wyścig otwarty. Otwarty na różne kategorie i na dystans. Równie dobrze można się nastawić na przejechanie 300 kilometrów solo a można się nastawić na przejechanie tych 300 kilometrów w sztafecie. Do wyścigu pozostało półtora roku. Teraz sytuacja nie jest ciekawa, ale może pomyślenie właśnie teraz o wyzwaniu na lipiec 2021 daje szerszą perspektywę i pozwala patrzeć z optymizmem w przyszłość. Aby pomóc w przygotowaniach, chcemy zorganizować training campy w Istebnej i w Tatrach. Będzie to okazja - nie tylko dla zawodników z zagranicy - do zapoznania się z trasą, z podjazdami.

IB: Czuję się zachęcony. Ale myślę, że to nie tylko moje odczucie. Wrócimy do tematu na pewno. Trzymaj się ciepło i do usłyszenia! Bądź dzielny przy odrabianiu lekcji, bo cierpliwość nam się wszystkim przyda… Do zobaczenia niedługo, mam nadzieję!

RS: Dziękuję bardzo za miłą rozmowę i trzymajcie się. Szczególnie ci trenujący i ci mający te same rozterki co ja. Czy wyjść na dwór czy trenować na trenażerze? Na pewno „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”. Mam nadzieję, że wcześniej niż później. Bądźmy dobrej myśli!

IB: Tak jest. Bądźmy dobrej myśli. Pozdrawiam. Do usłyszenia. Trzymaj się!

RS: Dzięki. Pozdrawiam wszystkich. Do usłyszenia.

  • Autor: Remek Siudziński
  • Data wpisu: 24.04.2024