Meta Race Across America była dla mnie momentem pełnym euforii. Projekt zakończył się pełnym powodzeniem. Dzięki mnie i wielu ludziom, którzy mnie wspierali. Na miejscu i zdalnie. W czasie wyścigu i w trakcie przygotowań. W porcie Annapolis, na brzegu Oceanu Atlantyckiego razem z moim zespołem tańczyłem ze szczęścia. Pobyt dopełniliśmy zwiedzaniem Waszyngtonu i Nowego Jorku. Na lotnisku w Warszawie czekały na nas rodziny i przyjaciele. To był czas na celebrację, czas świętowania, bez ustalania kolejnych celów.
Tu jest pewnego rodzaju pułapka. Były długie przygotowania, potem wyścig, sukces, świętowanie... i koniec. Coś się skończyło. Nastaje pewna pustka. Swego rodzaju szok. Nie ma już tej rutyny, która towarzyszyła przez ostatnie lata. Kończy się tzw. "pięć minut" i trzeba szybko wrócić do swoich obowiązków. Nie jest to łatwe. Duże wyzwanie. Trzeba uważać, żeby tzw. "woda sodowa nie uderzyła do głowy".
Jednocześnie jest to czas, żeby określić, czego ten koniec będzie początkiem. Co mi dała ta cała historia? Czego się nauczyłem? Jak mogę to wykorzystać?
Było tego trochę...
Kończąc tą 10-etapową (plus prolog) opowieść chcę zaznaczyć, że to, co napisałem to jedynie moje własne doświadczenia. Nie ma tu nic, co tylko wyczytałem albo usłyszałem. Czysta praktyka. Z tego też względu nie u każdego czytelnika może się wszystko sprawdzić.
Może znajdzie się ktoś, kogo ta wiedza zainspiruje.
Może ktoś skorzysta z jakiejś techniki.
Może dla kogoś będzie to tylko ciekawostka.
Tak, czy inaczej warto czasem wymarzyć sobie coś trochę przerażającego, bo...